piątek, 10 lutego 2012

W ciemności


Czasami trafia się na film wyjątkowy. A czasami po prostu na kawał dobrej roboty. "W ciemności" raczej nie jest tym pierwszym, za to tym drugim - z pewnością.
Powiem szczerze, że to mój pierwszy film Agnieszki Holland. Nasłuchałem się o niej wiele dobrego (kunszt filmowy, bardzo emocjonalne dzieła, itp.) jak i złego (polakożercza, zakłamuje historię, pretensjonalna, itd.) - i w efekcie jakoś mnie odrzucało od jej filmów, jako że wówczas byłoby koniecznością zabranie jednoznacznego głosu w sporze, w którym najprawdopodobniej obydwie strony mają rację.
"W ciemności" wiekopomnym dziełem bym nie nazwał. Co nie znaczy, że jest złym filmem.
Z pewnością wiele zyskuje na fakcie, że jest oparty na prawdziwej historii z czasów wojny, jak i na tym, że - z nielicznymi i raczej kilkuminutowymi wyjątkami, zwłaszcza pod koniec - opowiada ją w sposób bezpretensjonalny, bez zbędnego patosu, ale i bez jakiejś obłąkanej deheroizacji. Scenariusz jest napisany bardzo dobrze, choć nie powiem, że nie znalazło się w filmie kilka scen całkowicie zbędnych dla rozwoju akcji - prawdopodobnie miały służyć rozwojowi bohaterów, ale sądzę, że nie trzeba tego było robić kosztem fabuły. Tego typu błędy są jednak sporadyczne i nie przeszkadzają w czerpaniu przyjemności z seansu.
Jeśli chodzi o grę aktorską - Robert Więckiewicz zagrał znakomicie. Przeszedł samego siebie, po prostu stał się tym lwowskim zakapiorem i przeprowadził jego przemianę powolutku, od początku do samego końca. Poza nim... Poza nim, powiedzmy sobie jasno, gra aktorska w tym filmie nie istnieje. Ale on jeden wystarcza w zupełności.
Styl kręcenia jest tu jak w slasherze z lat 80. - domowe wnętrza kontrastujące z długimi, ciemnymi tunelami, efektowne ujęcia wody wlewającej się do kanałów... I znowu: leciutko pretensjonalnie, ale w gruncie rzeczy wszystko w porządku.
Na muzykę, prawdę mówiąc, zupełnie nie zwróciłem uwagi, ale już po tym samym mogę stwierdzić, że nie kłóciła się z ogólną atmosferą filmu.
Co zgrzytało? Tutaj będzie mała dygresja - po prostu dość ironiczne mi się wydaje zadedykowanie filmu opowiadającego o takich wydarzeniach Markowi Edelmanowi, człowiekowi, który - jak można wyczytać z jego własnych wspomnień - bynajmniej się heroizmem nie popisał, ani w trakcie, ani po wojnie. Ale to tylko taka drobna uwaga człowieka wpienionego lekturą "Zdążyć przed Panem Bogiem", w którym doktor Edelman praktycznie przyznaje się do uczestnictwa w selekcji ludzi wiezionych do obozu a na każde pytanie dziennikarki odnośnie tego, jak przeżył getto, odpowiada "Ty tam nie byłaś, Haniu, nic nie rozumiesz!".
Generalnie film warto obejrzeć i mimo kilku niedociągnięć mogę mu z czystym sumieniem i na ślepo kibicować w rywalizacji o Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny.

Ocena końcowa:
8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz