niedziela, 26 lutego 2012

127 godzin

Niniejszą recenzję pragnę zacząć od stwierdzenia, że "127 godzin" jest filmem niezwykłym.
Nie mówię: "genialnym", bo też genialnym filmem nie jest. Nie ma ani specjalnie głębokiego przesłania, ani nawet nie zachwyca oryginalną fabułą - bo, choć oparta na faktach, zaserwowana w filmie historia wciąż jest oparta na schemacie "nieodpowiedzialnego dupka spotyka straszne zagrożenie, przez które staje się on odpowiedzialnym nie-dupkiem".
Jest filmem niezwykłym bo choć oglądając go, znałem zakończenie, a sądząc po tym, że nikt go nawet nie traktuje jako spoilera, chyba każdy, kto ten film oglądał, znał zakończenie - "127 godzin" wciąż potrafi angażować emocjonalnie.
Fabułę można więc streścić jednym zdaniem - facetowi przygniata rękę w górach, on przeżywa jakoś 5 dni z tą przygniecioną ręką a potem ją odrąbuje scyzorykiem żeby się uwolnić. Proste jak konstrukcja cepa.
A jednak jakimś cudem ogląda się to jak marzenie.
Gra aktorska, prawdę mówiąc, nie zachwyca. Nie mówię, że James Franco zagrał źle, ale nie zagrał też naprawdę dobrze. Tym dziwniejszym jest dla mnie fenomen tego filmu, że jest świetny mimo to, że praktycznie jedyny aktor (w każdym razie jedyny, który jest na ekranie dłużej niż 10 minut) nie jest jakimś geniuszem, tylko po prostu, że się tak pretensjonalnie wyrażę, dobrym rzemieślnikiem.
Może więc chodzi o scenariusz? Jest on (że się znowu wyrażę pretensjonalnie) pisany przez życie, ale to też nie to. To znaczy, nawet zakładając, że wszystkie kwestie są autentyczne, nie sądzę, aby nawet autentyczne wydarzenia po sfilmowaniu i montażu byłyby naprawdę interesujące. To znaczy, na litość, to po prostu facet z kamieniem na ręce!
A jednak wciąga. Wciąga jak cholera. Jakimś cudem.
Zero przesłania, zero akcji, zero zaskoczeń, zero oryginalności - to wszystko nie przeszkadza temu filmowi zapewnić widzowi dwie godziny dobrej rozrywki. Dziwaczne acz prawdziwe.

Ocena końcowa:
7+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz