piątek, 10 lutego 2012

REC


Po zapoznaniu się z wypocinami pana Del Toro straciłem cały swój zapał do hiszpańskiego kina grozy. Mimo to sięgnąłem po okryty dobrą sławą przebój tegoż - "REC".
Ten. Film. Był. Chory.
Poza tym był boski, wspaniały, przerażający i klimatyczny. Ale przede wszystkim pragnę zaznaczyć, że był chory. To znaczy - tutaj nie ma taryfy ulgowej. Zero cholernej umowności. Zero mrugnięć do widza, dystansu do opowiadanej historii, nadziei na happy end czy choćby naprawdę efektownego krojenia flaków, które mimo wszystko także przypomina odbiorcy, że to przecież w gruncie rzeczy tylko film, zabawa.
Nie, Hiszpanie poszli na całość. Mamy więc rozedrganą kamerę, zmieniającą się jakość obrazu, ciętą na grube plastry akcję i nastrój ciężkiej, niezawoalowanej grozy. Hołli szjet. Oglądałem ten film w biały dzień, z kubłem schłodzonej czekolady w ręku i słuchawkami w uszach. I autentycznie były momenty, w których z trudem powstrzymałem się od krzyku. I tak, mówię to ja, ten niedobry, nieczuły na nastrojowe filmy człowiek, który kilkakrotnie przysnął na "Lśnieniu" a "The Ring" oglądał partiami, bo był wprost niemożebnie nudny.
Ten film to czysty, chory schiz jakiegoś hiszpańskiego psychola. Mówię to śmiertelnie poważnie. Nie ma ani jednej minuty bez ciarek nerwowo dreptających po plecach - a jeśli jakaś się zdarzy, to znaczy że nawet ciarki uciekły.
I jest to o tyle dziwne, że sama opowiadana historia jest raczej banalna - nie chcę spoilować, ale podobnych były już setki i tysiące. Ale sposób, w jaki została opowiedziana oraz - co chyba w tym arcydziełku najważniejsze - perfekcyjna wprost gra aktorska - uczyniły z niej opowieść pełną skondensowanej, pełnokrwistej grozy.
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. "REC" był zdecydowanie jednym z najlepszych horrorów, jakie widziałem w swoim życiu. I jednym z naprawdę niewielu filmów, którym nie jestem w stanie wytknąć żadnych rażących błędów czy wad. Po prostu - łał.

Ocena końcowa:
9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz