niedziela, 26 lutego 2012

Austin Powers


Abstrakcyjny, brytyjski humor i zrealizowany w amerykańskim stylu pastisz filmów o Bondzie w jednym filmie? To się musiało udać!
I udało się znakomicie - a efekt tej wybuchowej mieszanki to właśnie "Austin Powers", który może nie jest najbardziej błyskotliwą komedią, jaką w życiu widziałem, ale z pewnością jedną z najzabawniejszych.
Humor jest tu dosłownie wszędzie. Może miejscami ilość zastępuje jakość - bo w każdej dosłownie scenie pojawia się jakiś żart, a mniej więcej połowa z nich jest naprawdę dobra. Ale - to się sprawdza. To jest jeden z tych filmów, w trakcie których człowiek dusi się i krztusi ze śmiechu, bo po prostu nie ma nawet minuty przerwy na porządne odśmianie się i z kamienną twarzą oczekiwanie na następny gag. I - jestem zdecydowanie na tak. Komedia nie jest od tego, żeby mieć wartość artystyczną czy żeby być dopracowaną w każdym calu (choć oczywiście nie zawadzi, jeśli akurat jest), tylko po to, żeby bawić. A to się "Austinowi Powersowi" udaje doskonale.
Drugą rzeczą, na jaką chcę zwrócić uwagę, jest gra aktorska. W większości przypadków nie istnieje, z wyjątkiem dwójki głównych bohaterów - Austina Powersa i doktora Zło. W momencie, kiedy jeden aktor wciela się w dwóch głównych bohaterów i naprawdę można tego nie zauważyć, jest to znak, że albo naprawdę dobrze gra, albo goście od charakteryzacji odwalili kawał dobrej roboty. W tym przypadku miało miejsce jedno i drugie.
Właściwie to niewiele więcej można powiedzieć na temat tego filmu. Pewnie, mógłbym w tym miejscu zaspoilerować kilka co bardziej dziwacznych gagów, ale aż tak perfidny nie jestem. Dlatego po prostu - polecam.

Ocena końcowa:
8+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz