niedziela, 1 stycznia 2012

Piękna i Bestia


Ciężko jest recenzować filmy darzone powszechnym uwielbieniem. A właśnie jednym z takich dziełek jest "Piękna i Bestia", uważana za jednego z najwspanialszych czempionów disnejowskiej stajni. I - trudna rada - nie da się zaprzeczyć faktowi, że jest to cholernie dobry film.
Tak naprawdę cała jego wyjątkowość polega na próbie minimalizacji błędów jak dotąd dla disnejowskich baśni powszechnych - a więc bezbarwności bohaterów pozytywnych, oczywistości intencji czarnych charakterów czy wreszcie (jak dla mnie najbardziej rażącego) niedopracowania postaci komicznych. Bez tego kontekstu w postaci - zarówno wcześniejszych, jak i późniejszych - filmów tej szkoły "Piękna i bestia" pozostaje jednak nadal świetnie wykonanym filmem dla dzieci, a sprawdziłby się także jako osadzona w klimacie fantasy komedia romantyczna.
Ale po kolei.
Opis czy ocenę fabuły wolę pominąć milczeniem, jako że jest to lekko zmodyfikowana baśń, którą chyba wszyscy znają. Dzięki temu mogę natychmiast przejść do bohaterów.
A ci są zrobieni doskonale. To znaczy oczywiście, Bella najgłębszą czy najoryginalniejszą postacią nie jest, ale w każdym razie jej wątek jest poprowadzony raczej bezboleśnie a sama bohaterka mimo wszystko raczej nie należy do tych śpiewających z ptaszkami ślicznotek, którym ma się ochotę odrąbać łeb w połowie filmu. A zważywszy na pochodzenie filmu - to naprawdę wiele.
Jeśli chodzi o Bestię... Ten zaczyna jako solidnie zrobiona, mroczna postać, tylko po to, aby w następnych fazach filmu psuć się stopniowo i, przechodząc etapy lekko irytującego elementu komicznego oraz emującego się Quasimoda, na końcu stać się klasycznym, homosiowatym księciem z bajki. Bywało gorzej, pragnę zaznaczyć, choć ten bohater dla mnie niniejszym staje się symbolem zmarnowanego potencjału.
Doskonale za to wykonano czarny charakter. Generalnie pod tym względem disnejowskie baśnie zawsze stały i stoją wysoko - od Złej Królowej z "Królewny Śnieżki" aż po Cienia z "Księżniczki i żaby" mamy tutaj plejadę doskonałych wprost "tych złych". Gaston jest od nich wszystkich dużo subtelniejszy - nie ma w nim żądzy władzy i pieniądza, złośliwości, pragnienia zemsty czy nienawiści do wszystkiego, co dobre, które to właściwości są tradycyjnymi atrybutami, kojarzonymi choćby z takimi "szwarccharakterami" jak Skaza, Shere Khan, Urszula czy dowolnie wybrany spośród innych disnejowskich bad-guy'ów. To po prostu cholernie zadufany w sobie facet, który zrobi wszystko, aby obronić swoją miłość własną i honor. Jest to przyjemny powiew świeżości po tym całym "mhroku", jaki serwowano w innych klasycznych filmowych baśniach.
Elementy komiczne - tutaj muszę tylko z zaciśniętymi zębami stwierdzić: bywało gorzej. Z pewnością gadające meble i sprzęty domowe pełniące tę rolę nie są tak irytujące jak choćby Zazu z "Króla Lwa", Florek z "Małej Syrenki", Jago z "Aladyna" czy choćby gargulce z "Dzwonnika z Notre Dame" (pragnę nadmienić, iż przy wymienianiu każdej z powyższych postaci waliłem po kilka razy głową w ścianę na samo wspomnienie), ale - patrząc obiektywnie, nie przez pryzmat ich odpowiedników - wciąż irytujące są. I, czego należało się spodziewać, nie są ani odrobiny zabawne. Cóż, filmów idealnych nie ma.
Ale dość o bohaterach. Muzyka, standardowo, stoi na najwyższym poziomie. Trochę brakowało mi villain songa z prawdziwego zdarzenia, ale niestety jest to konieczna konsekwencja wprowadzenia pozbawionego mroku czarnego charaktera. Usłyszymy tu głównie sympatyczne, popowe balladki, jak "Little Town" czy słynne "Tale As Old As Time". Gaston zabiera głos aż dwukrotnie, ale na ciarki jak przy (obiecuję, że to ostatnie odniesienie do innych disnejowskich baśni) "Be Prepared", "Friends on the Other Side", "Poor Unfortunate Souls" lub "Hellfire" nie ma co liczyć.
Animacja - tutaj już nawet moja dusza zgorzkniałego malkontenta została w pełni usatysfakcjonowana. Słowo daję, rzadko kiedy ma się szanse zobaczyć tak solidnie wykonaną oprawę graficzną w jakiejkolwiek kreskówce, której nie zaimportowano z Japonii. Czysta radość dla oka. Zarówno tła, jak i bohaterowie (szczególnie Bella, Bestia i Gaston) wykonani z dbałością, jakiej ze świecą szukać.
Generalnie "Piękna i Bestia" jest dziełem może lekko przesłodzonym, ale z całą pewnością godnym polecenia każdemu fanowi Najszczęśliwszego Miejsca Na Ziemi. Przyjemność z oglądania gwarantowana. Telewizjoner approves.

Ocena końcowa:
8+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz