środa, 21 grudnia 2011

Donnie Darko


Tak, to jest jeden z tych filmów, po których obejrzeniu dostaje się kręćka przez zastanawianie się co, do cholery, właściwie się wydarzyło. Dwa wielkie WTF-y stają w oczach, brwi schodzą tak nisko, że trzeba uważać, żeby nie przydeptać i ogólnie człowiek czuje się dużo głupszy niż przed seansem.
I powiem tyle - uwielbiam to.
Ten film to czysta, radosna, niczym nieskrępowana psychoza. Mamy tu wszystko: świrującego emolca, morderczego królika, niepokojącą staruchę - wszystko. I to podane, powiedziałbym, całkiem strawnie.
A więc po pierwsze - gra aktorska. Szczerze mówiąc nikt się specjalnie nie popisał. Może tylko trochę Jake Gyllenhaal, ale tylko chwilami - przez większość czasu po prostu nie miał co grać. Postaci są, jak na film bądź co bądź psychologiczny, nieco płaskie, ale jakimś cudem nie przeszkadza to w odbiorze.
Klimat jest bardzo gotycki, choć mrok nie jest tu do końca brany na poważnie - zresztą nie ma chyba nic bardziej irytującego na tym świecie niż gotycki artysta bez dystansu do siebie. Ale to tylko taka mała dygresja. Atmosfera spełnia swoje zadanie znakomicie. A to ważne, bo w tego typu filmach to właśnie atmosfera jest czynnikiem wiodącym. Trochę jak w "strasznych historiach", jakie się czasami opowiada przy ognisku. Jak ktoś potrafi opowiadać, to wywoła dreszcze choćby baśnią o Kopciuszku. Jak nie ma to i kingowska historia nie pomoże.
Muzyka, jak to w takich schizodziełkach bywa, bezbolesna - niby coś tam leci, ale za nic nie zdołam zanucić choćby jednego motywu. Po prostu się na niej specjalnie nie skupiono. Także to nie jest dużą wadą - nie każdy film musi być "Ojcem chrzestnym".
Scenariusz napisany z klasą - dialogi brzmią w miarę naturalnie, włącznie z tymi prowadzonymi ze zjawą, a nawet monologami wewnętrznymi. Nie powiem, żeby były jakieś szczególnie głębokie, dowcipne czy zapadające w pamięć, ale są - że się powtórzę - bezbolesne. Można słuchać i nie myśleć o ewentualnych niedociągnięciach. Może to nie jest wiele, ale... Wystarczająco dużo.
Przesłanie. Kolejna ważna sprawa. W tym przypadku ważną sprawą jest to, że takowe nie istnieje. Autentycznie, film jest całkowicie pozbawiony puenty, w sposób ewidentnie zamierzony i zaplanowany. Nie będę tu spoilerować, ale zakończenie jest absurdalnie głupie, niespodziewane, szokujące i kompletnie niewynikające z wcześniejszej akcji filmu. Zaskakujące. To jest właściwe słowo. Trochę jakby na końcu "Gwiezdnych Wojen" Darth Vader zadeklarował się jako fan "Hello Kitty" (i prawdę mówiąc nie byłoby to wcale aż takie złe...).
Dlaczego tak jest? Bo twórcy "Donniego Darko" postawili na radosną, psychodeliczną rozrywkę, postanowili zamiast uczyć widza dętych morałów ("Kochaj Ludzi Wokół", "Wierz W Siebie", "Spędzaj Święta Z Rodziną"...) po prostu zostawić go z opadniętą szczęką i wyrazem niedowierzania na twarzy.
I autentycznie, udało im się to znakomicie. "Donnie" wciąga od pierw... No dobrze, mniej więcej dziesiątej minuty aż do samego końca.
Polecam wszystkim znudzonym!

Ocena końcowa:
8+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz