środa, 28 marca 2012

Anastazja


Nasłuchałem się wiele o tym filmie, i to zarówno dobrego, jak i złego. Stał się swoistą legendą, jak wiele innych animowanych musicali lat dziewięćdziesiątych. Czy ta sława, jaką obrósł, jest zasłużona?
Mówię to z przykrością, ale: nie, nie i jeszcze raz nie.
Nie chodzi o to, że film nie miał potencjału. Miał potencjał jak jasna cholera i widać to na pierwszy rzut oka. Wystarczyłoby kilka naprawdę niewielkich zmian, kilka rzeczy odrobinę bardziej dopracować i byłby to - może nie dobry - ale na pewno całkiem przyzwoity film.
No cóż, jak mawiał lew Aslan, nigdy nie dowiemy się, co by było gdyby.
I tak, wiem, że opis fabuły na pierwszy rzut oka brzmi głupio: córka cara przeżyła Rewolucję i uciekła do Francji ścigana przez nieumarłego Rasputina. I tak, to jest jeden z podstawowych błędów tego filmu. Jeśli jego twórcy byli przywiązani do historii o dziewczynie i ścigającym ją nieumarłym czarnoksiężniku - w porządku, mogli przecież umiejscowić ją w jakimś zupełnie zmyślonym świecie przedstawionym, w którejś z baśni Grimmów czy choćby w którymś z narosłych legendą państewek wczesnego średniowiecza. No problemo, panowie, naprawdę. Jeśli znowu postanowili zrobić film w stylu (żeby nie powiedzieć "zrzynający z") Disneya rozgrywający się za rządów Lenina - znów, nie ma problemu, wystarczyłoby zrobić z Lenina, Trockiego czy Stalina charyzmatycznego szwarccharaktera (wiele by się nie napracowali, bo, jakby na to nie patrzeć, dokładnie tym ci panowie byli w rzeczywistości) i zrobić jakąś naprawdę solidną historię - choćby i nawet rzeczywiście o córce cara uciekającej do Francji, czemu nie?
Rzecz w tym, że historia o czarnej magii się zwyczajnie nie trzyma kupy w kontekście pieprzonej Rewolucji Październikowej. Rasputin nie tylko nie miał żadnego motywu, żeby wymordować carską rodzinę, ale całe życie przeżył jako jej ulubieniec (szczególnie carycy). Nie można - po prostu nie można - zmieniać do tego stopnia historii, szczególnie, jeśli jest to historia tak popularna i rozwałkowana na wszystkie strony jak życiorys Rasputina i rzekomego przeżycia księżniczki Anastazji. To tak, jakby ktoś władował do filmu o Hitlerze i operacji Walkiria, że tak naprawdę zamach na ludobójcę został zorganizowany przez ŻOB. Po prostu: NIE.
Poza tym nawet w fabule opartej na tak durnej historii roi się od dziur. Nigdy nie jest do końca wyjaśnione, dlaczego właściwie Anastazja straciła pamięć, ani to, jak ją odzyskała, ani to, dlaczego Rasputin zawziął się akurat na nią, zamiast zająć się na przykład jej babcią, która, do jasnej ciasnej, też należała do carskiej rodziny, ani nawet jakim cudem właściwie czarnoksiężnik powstał z martwych. Po prostu - domyśl się, człowieku.
Jeśli chodzi o bohaterów - twórcom udało się osiągnąć dokładny negatyw standardowego schematu Disneya. Kojarzycie to, jak w dosłownie każdym filmie tej wytwórni główna para jest całkowicie bezbarwna, a czarny charakter jest jedyną ciekawą postacią w filmie? Bingely-bingely-bip! "Anastazja" odwraca ten motyw. Zarówno Anastazja, jak i Dmitrij mają całkiem niezłe zadatki (co prawda, tylko zadatki) na ciekawe postaci, za to Rasputin... Rasputin jest po prostu żałosny. Kiedyś narzekałem na Jafara, że jak przyjrzy mu się bliżej, jego twarz wygląda małpio. Rasputin wygląda małpio z bliska, z daleka, z góry, z boku i po przekątnej. Ma skrzeczący głos, mówi więcej o swoim "złu" niż sam doktor Dundersztyc, nie ma osobowości a jego motywacje nie mają sensu. Makabra.
Postaci poboczne to jedna wielka jazda po stereotypach. Szlachetny Książę i Piękna Księżniczka, jak już wspominałem, przeszli wyraźne (choć umiarkowanie udane, ale trzeba docenić i tak) próby nadania im osobowości, ale już główny Rosjanin to wielki, rubaszny grubas z bokobrodami a Francuzi to ogromny tłum zniewieściałych facetów z wąsami a'la Salvador Dali. Są i irytujące elementy komiczne - denerwujący nietoperz Rasputina i z kosmosu wzięty pies Anastazji. I wierzcie mi, oglądając ten film, będziecie im życzyć malowniczej i bolesnej śmierci. W każdym razie ja życzyłem.
Animacja jest zwyczajnie szpetna. Na screenach wygląda całkiem nieźle, jak jeszcze jeden film Disneya, ale żeby zobaczyć w pełni jej szkaradę, trzeba zobaczyć to w ruchu. Bohaterowie poruszają się, jakby ich poskładano z balonów z wodą, ich kończyny falują a mimika jest sprawą zupełnie losowa, zmarszczki pojawiają się i znikają no i - co warto zauważyć, bo jest to chyba najbardziej wnerwiająca rzecz w tym wszystkim - ruchy ust postaci nigdy - nigdy! - ni zgadzają się z tym, co te postaci mówią.
Czy można coś przypisać na plus? Jak najbardziej. Przede wszystkim - muzyka jest przepiękna. W całym filmie nie ma ani jednej piosenki, która byłaby choćby przeciętna. Tym bardziej szkoda, że nie ma też ani jednej, do której nakręcono by naprawdę porządny teledysk czy choćby tekst. Po prostu - tańczące żuczki i wirujące duchy. I Mikołaj II wykreowany na najbardziej sztampowego z Dobrych Królów.
Generalnie jednak jest to cholernie, cholernie zły film. Rzyga kiczem, sztampą i tandetą, czarny charakter jest denny, scenariusz - wraz z tekstami piosenek - pisany na kolanie, a animacja najprawdopodobniej na drugim, jak te ruchome obrazki, które niektórzy robią z nudów na marginesach zeszytów. Warto zwrócić uwagę także na zakończenie, w którym Anastazja przechodzi gwałtowną transformację w Terminatora i dosłownie rozdeptuje Rasputina na miazgę.
Ogólnie rzecz biorąc - nie polecam. To jeden z tych filmów, których CD z soundtrackiem jest po stokroć bardziej wartościowe niż DVD z samym filmem.


Ocena końcowa:
3+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz