niedziela, 26 lutego 2012

Jestem przy tobie


Sam nie wiem dlaczego, naprawdę podchodzą mi filmy z Bollywood. Są - w większości - kiczowatymi potworkami kina romantycznego, sensacyjnego, bądź - najczęściej - obydwu naraz, opartymi wyłącznie na (zazwyczaj) dobrej muzyce i (czasami) dobrej grze aktorskiej, ale nie sposób nie czerpać z nich pewnej dziwacznej formy przyjemności.
Najlepszym jednak, co wychodzi z Bollywood, są komedie. I nie mówię tu o komediach romantycznych, co to to nie - było kilka dobrych, ale nic szczególnego, tak po wyzbytej sentymentów prawdzie - chyba że wliczymy filmy Karana Johara, ale u niego naprawdę ciężko się czasami zorientować, kiedy żartuje, a kiedy nie. To znaczy, "Coś się dzieje" było szyderą solidną i niewątpliwą, ale już takie "Czasem słońce, czasem deszcz" chwilami robi się niepokojąco poważne.
Mówię o komediach akcji, pełnokrwistych parodiach filmów sensacyjnych zarówno rodem z Indii, jak i z Ameryki, tylko miejscami wyżywających się także na romansach. Tych było kilka, a chyba najbardziej spektakularną (może z wyjątkiem "Dona") było "Jestem przy tobie" w reżyserii słynnej choreografki nazwiskiem Farah Khan.
Główne role przypadają - już tutaj się zaczyna robić epicko - najpopularniejszemu aktorowi świata - Shah Rukhowi Khanowi - oraz byłej Miss World, Sushmicie Sen, z kolei czarnego charaktera zagrał słynny w Indiach gwiazdor, Sunil Shetty. Reszta aktorów raczej znana nie jest, choć fani gatunku zapewne zwróciliby jeszcze uwagę na niejaką Amritę Rao.
"Jestem przy tobie" jest po prostu bezwzględne. Nie uszanuje żadnej kliszy, żadnego taniego efektu, żadnej kiczowatej sceny. Mamy tu wszystko - skok do helikoptera z dachu eksplodującego budynku, pościg za samochodem na płonącej rykszy i skrzypków pojawiających się za każdym razem, gdy któryś z bohaterów widzi swoją ukochaną. Czy wspominałem już o przedramatyzowanej wojnie z terrorystami i cholernie-demonicznym czarnym charakterze (Shetty, nawiasem mówiąc, spisał się znakomicie)?
Muzyka jest świetna, a teledyski do piosenek perfidnie abstrakcyjne. Wątek miłosny starszawego dyrektora z równie starszawą nauczycielką, swoją drogą, okazał się nieoczekiwanie zabawny, głównie dzięki temu, że rozsądnie nie wysunięto go na pierwszy plan, a jedynie eksploatowano właśnie w teledyskach.
Czy polecam? Odpowiedź na to pytanie zdaje się być oczywista. Równie doskonała indyjska komedia nie pojawiła się - no cóż - do czasu następnego filmu Fary Khan, "Om Shanti Om", na którego temat rozpiszę się innym razem. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!

Ocena końcowa:
8+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz