czwartek, 27 października 2011

Juno


"Juno" jest jak dla mnie jednym z największych pozytywnych zaskoczeń, jakie ekran mi zaserwował.
Zapowiadało się na kiczowatą komedię familijną, a wykonano... Niekiczowatą komedię familijną. Tak, wiem, to brzmi jak oksymoron. Ale to prawda.
Historia w "Juno" jest opowiedziana oszczędnie i ze smakiem - to po pierwsze. Naprawdę rzadko zdarza się to w amerykańskich filmach, szczególnie komediowych. Ekran zwykle aż miga od zbędnych eksplozji czy scen imprezowych (zależnie od miejsca, gdzie rozgrywa się film). Tutaj - wszystko po cichu, na spokojnie. Najlepiej o filmie świadczy sam opening: dwie minuty Juno idzie drogą popijając sok z kolosalnych rozmiarów butli. W tle jakaś smętnawa ballada. Tyle.
Ten nastrój zostaje utrzymany przez cały praktycznie film. Czy to sprawia że jest nudny? W żadnym razie - humor sytuacyjny i gagi słowne serwowane są widzowi od samego początku do samego końca. I to, powiedziałbym, na całkiem wysokim poziomie.
Druga sprawa - sama fabuła. Bez fajerwerków, bez zbędnego mnożenia wątków, bez szczególnie dramatycznych czy nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Bez napięcia, na spokojnie, twórcy filmu dawkują nam historię ciężarnej dziewczyny i przyszłej rodziny zastępczej jej dziecka.
I wreszcie trzecia sprawa - aktorzy. A właściwie powinienem powiedzieć: aktorka. Większość obsady gra... Znośnie, na poziomie dobrej amerykańskiej komedii. Za to odtwórczyni głównej roli jest przegenialna. Z miną pod tytułem "tak w gruncie rzeczy wszystko to mam w dupie" potrafi wyrazić taką gamę uczuć, że sam Pacino by się nie powstydził. Mam nadzieję, że w Hollywoodzie nie zmarnują takiego talentu - bo ta pani ma predyspozycje do zostania gwiazdą na miarę Natalie Portman.
Wady? Właściwie nie zauważyłem. Może tylko chłopak Juno został odegrany nieco sztucznie, ale to na tyle drugoplanowa postać, że można go znieść. I właściwie... To tyle.
Film polecam z całego serca (i połowy wątroby)!

Ocena końcowa:
9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz