wtorek, 13 września 2011

Batman zbawia świat


Według powszechnej opinii pierwsza ekranizacji przygód Mrocznego Rycerza to kultowy "Batman" Tima Burtona wyprodukowany w pamiętnym (nie tylko ze względu na ten film) roku 1989. Nic bardziej mylnego.
"Batman zbawia świat" to film z roku 1966 i posiada wszystkie możliwe wady filmów akcji z lat sześćdziesiątych: beznadziejną grę aktorską, denną scenografię, efekty specjalne sugerujące budżet, za który nawet nie dałoby się zjeść obiadu i fabułę, przy poziomie absurdu której panowie z Latającego Cyrku Monty Pythona zarumieniliby się i wycofali z biznesu.
Fabuła przedstawia się następująco: jest sobie straszliwa a przerażająca broń, zdolna przemieniać człowieka w pył - wystarczy jednak ten pyłek polać wodą, by człowiek wrócił, cały i zdrowy. Ja tam w tym widzę marzenie każdego szmuglera, ale mniejsza z tym.
Owo szkaradzieństwo wpada w brudne łapska czwórki przerażających złoczyńców - są to: Joker, Riddler, Catwoman i Penguin. W misję ratowania świata (bo, jak w polskim tytule, bandyci chcą z pomocą tego cudu techniki podbić świat) angażuje się nie kto inny, tylko Batman, wraz ze swym wiernym pomocnikiem Robinem.
Mroczny Rycerz, jakiego widzimy w tym filmie zakrawa na parodię, i to wyjątkowo kiepską. Ma świecące majtasy, białe brwi wymalowane na masce i jasnoszary kostium. Do tego każde zdanie, jakie pada z jego ust, jest morałem godnym jakiejś niszowej, czeskiej dobranocki.
Robin? Jeszcze gorzej. Co prawda ta postać nawet w komiksach nie należała do udanych, ale ten chłopaczek w damskich rajtuzach, jakiego widzimy w filmie przypomina co bardziej prymitywne żarty z Sadistica. Te z cyklu "jakiej płci jest to coś?".
Ale no dobra, dobra. Batman, Robin - łatwo skopać. Może chociaż solidnie odtworzono ich antagonistów? Demonicznego Jokera, enigmatycznego Riddlera, seksowną ale groźną Catwoman, kulturalnego acz szalonego do szpiku kości Penguina?
Tutaj powiem krótko: szczena opada.
Joker grany przez Cesara Romero to starszawy blondas z paszczęką wykrzywioną niemal jak Żebrowski w co bardziej "psychologicznych" dziełach, tylko w drugą stronę. Śmieje się wysoko jak kastrat i właściwie robi niewiele więcej. Makabra.
Doktor Edward "Riddler" Nashton to w filmie karzełkowaty idiota, którego zachowanie właściwie niewiele się różni od zachowania wyżej opisanego Jokera, poza tym, że co jakiś czas zadaje bohaterom jakąś przerażająco przekombinowaną zagadkę.
Penguin z komiksowym pierwowzorem wspólnego nie ma ani trochę więcej niż tamci dwaj. Komiksowy mr Cobblepot był niski, gruby i niepokojąco uprzejmy. Ten tutaj jest średniego wzrostu, pulchnawy i zachowuje się nie jak wariat, ale jak idiota. A do tego chodzi jak kulawy kaczor. Nie wiem, czy to miało być stylowe, czy śmieszne, ale wyszło li i wyłącznie żałośnie.
Catwoman pozostawiłem sobie na koniec. Z wyglądu jest jako-tako udana: ładna dziewczyna w czarnym kostiumie. Ten ostatni można było lepiej wykonać, ale niski budżet, to się nie czepiam. Charakter postaci natomiast leży i kwiczy. To ma być ta tajemnicza femme fatale, to żeńskie przeciwieństwo Mrocznego Rycerza, ta jedyna z jego antagonistek, która nie zabijała ludzi? Porażka na całej linii i nie chce mi się nawet wnikać w szczegóły. Na domiar złego jej nazwisko zmieniono z Seliny Kyle na Kitkę (!) Karrenską. A tak w ogóle to ktoś tam sobie ubrdał, że Kobieta-Kot będzie Rosjanką. Nawet nie pytam.
Filmu nie polecam nikomu, kto nie chce się totalnie zrazić do komiksów i filmów o Batmanie. Ja go na szczęście oglądałem po dwóch genialnych Batmanach Burtona i dwóch niezłych Nolana, a także po komiksowych dziełach Moore'a czy Millera, dzięki czemu czułem wyłącznie rosnące zażenowanie.

Ocena końcowa:
2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz